Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maciej Maleńczuk: Nie chciałbym stać się Violettą Villas [rozmowa NaM]

Krzysztof Żyła
Krzysztof Szymczak / archiwum Polska Press
Bon vivant, poeta, prowokator, a nade wszystko muzyk - Maciej Maleńczuk wyznacza sobie nowe cele. "Tęczową swastą" zamyka siedmioletni okres Psychodancingu i wybiera nową drogę. By nie stać się drugim Połomskim, postanowił zostać jazzmanem. W rozmowie także planowanie skandali, marnowanie talentu i polityka.

W listopadzie 2014 roku ukazała się (według zapowiedzi) ostatnia płyta Maleńczuka z zespołem Psychodancing. Album o budzącym kontrowersje tytule "Tęczowa swasta" odgruzowuje Maleńczuka jako artystę ulicy i niepokornego komentatora rzeczywistości. Mówi, że na "Tęczowej swaście" spogląda na Polskę z lotu ptaka, dokładniej, z lotu sępa nad padliną.

Znudziło Cię noszenie fajnych ciuchów i granie w ładnych salach?

Noszenie fajnych ciuchów mnie nie znudziło i nie sądzę, żeby kiedykolwiek mogło się to stać. Natomiast znudziły mnie te leniwe, wygodne sale koncertowe. Znudził mnie ten dancingowy sznyt.

Tak myślałem, bo po co znowu wkładałbyś kij w mrowisko.

Masz na myśli "Swastę"?

Między innymi.

To tak na koniec, na pożegnanie.

Na pożegnanie z rozrywkową maską? Jaką teraz założysz?

To nie maska. To plan. Zakładam zespół jazzowy i zostanę saksofonistą. Daję sobie na to rok, choć przez ten czas tak naprawdę nie da się zostać dobrym grajkiem. Wszystko potrzebuje czasu.

Z łatwością sterujesz skandalem, wywołujesz go i gasisz, kiedy chcesz. Nie wydaje Ci się, że za łatwo ulegamy podnietom?

Bardzo łatwo. Ale to stara przypadłość katolika, człowieka o podwójnej moralności. Zaplanowałem to sobie. Wydanie płyty, rozkopanie mrowiska, zrobienie skandalu. To wszystko jest pracochłonne. Wymaga prób, zmuszenia zespołu do zaangażowania się w sprawy pozamuzyczne. Jest z tym strasznie dużo roboty, a na końcu okazuje się, że góra rodzi mysz. W międzyczasie kilkunastu artystów też wydało swoje płyty i to się nakłada, rozmywa. Nawet nie wiem, jak „Swasta” się sprzedaje.

Złota jeszcze nie jest.

Gdyby miała być, już by była. Coś jest nie tak, ale przeczuwałem to. Z jednej strony spotykałem się z krytyką, że bawię się w biesiadę, że marnuję swój talent, że wcześniej robiłem ambitniejsze rzeczy. Proszę bardzo, zrobiłem więc ambitną płytę, więc dlaczego jej nie kupujecie? Wiedziałem, że tak będzie. Mam 53 lata, siedzę w tym od 30. Album sprzedałem firmie, ja swój przelew już dostałem, resztą się nie martwię.

Sprzedać jazz będzie jeszcze trudniej.

Ale będzie przynajmniej z tego jakaś przyjemność. Poza tym pojawi się szansa, żeby wyjechać z tego grajdołka, pograć gdzieś indziej.

Zobacz też: Tomasz Organek: "Nie rozumiem fetyszu porównywania i nagradzania" [rozmowa NaM]

Planujesz już swoje miejsce w panteonie polskich muzyków?

Poczekajmy może z tym do śmierci, dobra?

Ale pewnie wiesz, jakie miejsce chciałbyś w nim zająć.

Przed wszystkim, chciałbym się tam znaleźć jako muzyk. Nie jako showman, frontman, wokalista, gwiazda czy inny celebryta. Chciałbym, żeby wreszcie uznano mnie za muzyka, za dobrego rzemieślnika tego fachu. Żeby już nikt nie pierdolił mi za plecami, że mam szczęście. Do tego naprawdę potrzeba talentu i niemałej pracy.

Wikipedia klasyfikuje Cię jako poetę, muzyka i osobowość telewizyjną.

Co zrobić, to taki nowy zawód. Pamiętaj, nic o nas bez nas. Byłoby głupotą, gdybym nie skorzystał z tej szansy i pieniędzy. Plan "Psychodancingu" zakładał tworzenie sztuki dla mas i to się udaje, sale mamy pełne.

Chcę zmiany, totalnej. Trochę freelancingu, trochę jazzu. Mogę przecież grać koncerty solowe, a potem lądować w przeróżnych konfiguracjach towarzysko-zawodowych. A może chcę odpoczynku? Rok w rok klepiemy po sto koncertów. Gdybym nie zaprotestował, klepalibyśmy tak w nieskończoność, aż wreszcie przemieniłbym się w Połomskiego i śpiewał „Tango libido” mając 70 lat. Przyznasz, perspektywa raczej przerażająca. Widzę, jak brzydko upada wiele gwiazd z górnej półki. Nie chciałbym się stać Violettą Villas, mimo że dom na wsi już mam i potrafię chodzić w zabłoconych gumiakach.

Jubileusze Cię nie obchodzą?

Pod Budą świętuje 40-lecie tak zwanej działalności artystycznej. Wyobraź sobie cztery dekady w jednym bandzie. Swoją drogą, Andrzej Sikorowski nazwał mnie kiedyś grafomanem, ten sam człowiek, który napisał „Kap, kap, płyną łzy”. Bawi mnie to dziś. Unikam jubileuszy, jak mogę. Pudelsi przymierzają się też do tego rodzaju uroczystości, zostałem zaproszony.

Wpadniesz?

A pewnie, zaśpiewam parę numerów, jeszcze nie zapomniałem. Ale czujesz różnicę? Nie ja go organizuję, nie ja w nim jestem daniem głównym. Żaden mój band nie ciągnął dłużej niż siedem lat. Nie wyobrażam sobie śpiewać do dziś „Autobiografii”. Dzięki temu przynajmniej w swoich oczach jestem jako tako świeży.

Teraz wezmę się za jazz. Chcę wyjechać, pograć po klubikach w Pradze, Francji, odwiedzić mały letni festiwal we Włoszech. Jest tyle miejsc, w których gra się jazz. Gra się go wszędzie, tylko nie w Polsce. Dlaczego tak jest? Przecież byliśmy silną brygadą. Kręcąc dziś gałką nie znajdziesz nawet jazzowej stacji.

Popatrzmy więc za granicę. Rok temu podzieliłeś się utworem „Vladimir”, a tymczasem od tygodnia wszyscy szukają Putina. Martwisz się?

Mam nadzieję, że szlag go trafił. W Rosji to typowe sytuacje. Najpierw ktoś znika, a potem okazuje się, że od dawna nie żyje. Byłoby zajebiście, ale chyba tak się w tym przypadku nie stało. Swoją drogą, byłoby to zagranie godne bezczela. Rozpętać wojnę, wykończyć dziesiątki tysięcy ludzi, przekreślić życiorysy, zdemolować kawał terenu i wyjechać zrobić sobie lifting albo pić drinki pod palemką.

Podobno odbierał poród w Szwajcarii...

Jeżeli to prawda, miałby już trzecie dziecko. Cóż za kochający tatuś. W ogóle obrzydza mnie całe to polityczne środowisko. Na szczęście jestem artystą i nie muszę podawać im ręki.

Popolitykować lubisz, ale działanie odpuszczasz. Po koncercie wolisz wrócić na wieś, niż pójść na wiec.

Zastanawiam się, co z tym wszystkim zrobi Paweł Kukiz, bo wygrać to on niczego nie wygra. Ma te swoje dwa procent, nie wiem nawet, czy zebrał podpisy pod listą, choć sam bym złożył parafkę. Zastanawiałem się raczej, czy mu jakoś nie pomóc, ale wydaje mi się to trochę bez sensu. Kiedy na niego patrzę, widzę coraz mniej muzyka, a coraz więcej „pana Pawła”, szaraka, zwykłego człowieka. Zauważyłem, że ostro pracuje nad tym swoim knajackim językiem. Gdyby miał większe szanse, głosowałbym na niego. Nie wiem, jak on się z tym na koniec upora.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto